kolorem i kształtem o świecie.

miażdżące melodie.

Motel Panzio, Part 1.

wtorek, 18 listopada 2008 | |

(Od wizyty w Motelu Panzio minęły już grubo ponad 3 miesiące. Dziś węgierski, dobry czas powrócił na zdjęciach. Idealny moment, aby dokończyć przemilczaną opowieść o tamtych dniach.)










***

Srebny Volkswagen Sharan mknął słowackimi drogami. Zmęczony trudami codziennego wstawania o 6:30 odpoczywałem złożony w kosteczkę na tylnej kanapie. Ze snu wyrwała mnie komenda wypowiedziana ciepłym głosem pani z GPSa.
Kierowca zdecydował, że to idealny moment na postój. Podał mi krótkofalówkę.
- Zatrzymajcie się, czas rozprostować kości - rzuciłem w eter.

Kolumna trzech samochodów stała na poboczu w towarzystwie samotnej ławeczki oraz pordzewiałej tablicy, na której widniał enigmatycznie brzmiący napis "Zastavka". W jednej chwili z aut wyskoczyła grupka kilkunastu osób.
Oddaliłem się od głośnego tłumu, nad którym wisiała chmura tytoniowego dymu.
Z puszką zimnej kawy w dłoni obserwowałem słowackie równiny skąpane w popołudniowym słońcu. Przyłożyłem do ust pojemnik z czerwonym logiem Illy. Poczuwszy smak swobody stałem tak rozkoszując się chwilą.

30 km pod Budapesztem samochód będący na czele kolumny odbił niespodziewanie w prawo.
- Alek, moja nawigacja mówi, że źle jedziemy - powiedział Kierowca trzymając krótkofalówkę przy ustach.
- Masz kiepską mapę, mój GPS na pewno dobrze nas prowadzi.
(Należy nadmienić, że Prowadzący dysponował wbudowanym systemem nawigacji firmy Bayerische Motoren Werke z wgraną dziką mapą Europy centralnej.)
Postanowiliśmy nie wywoływać kłótni. Podążyliśmy drogą wytyczoną przez Prowadzącego. W efekcie wplątaliśmy się w sieć drobnym uliczek na przedmieściach Budapesztu. Prowadzący uparcie twierdził, że jedziemy dobrą drogą.

Nagle pierwszy samochód zatrzymał się z piskiem opon. Odległość pomiędzy zderzakami pozostałych pojazdów dramatycznie się zmniejszyła. Wyjrzałem przez okno. Droga, którą jechaliśmy tonęła w ogromnym Dunaju. Prom. Cholerny prom. Kursujący z częstotliwością 2 godzin.

Rozpoczęła się nagonka na Prowadzącego. Padł stek przekleństw. Rada Starszych zdecydowała, że nowym przewodnikiem zostaje kierowca naszego Volkswagena. Jednak tak naprawdę władzę ma ten, kto ma mapę (tutaj:GPSa).
Pochwyciłem szarego Garmina i przejąłem dowodzenie.

Zmierzając do Gyepu Utca 5 nie zwracałem zbytniej uwagi na Budapeszt - Rada Starszych podjęła uchwałę, w myśl której kolację mieliśmy zjeść na Váci ( najsłynniejsza ulica Budapesztu ). "Dość się jeszcze naoglądam" - myślałem.

Po dotarciu do celu do Motelu (Rada Starszych oblała ten fakt kilkoma puszkami piwa) nadszedł czas na zakwaterowanie. Schody zaczęły się w momencie, kiedy okazało się że właścicielka, pełniąca tego dnia rolę recepcjonistki, włada wyłącznie językiem węgierskim. Po 30 minutach intensywnego machania kończynami przypadł mi w udziale pokój numer 20.

Odnalazłem schody.
"Dwadzieścia, dwadzieścia..." - mruczałem pod nosem.
Jest.
Na poddaszu, kurna.
( W tym miejscu warto wtrącić, że na Węgrzech panuje nieco inny klimat niż w Polsce. Przebywanie w pokoju na poddaszu pod koniec słonecznego i upalnego dnia przypominało pobyt saunie, w której ktoś wyłączył nawilżacz).

Rozpakowawszy manatki z impetem rzuciłem się na łóżko (o dużych siłach sprężystości). W efekcie wylądowałem na ścianie.

Przebrałem się, zabrałem potrzebne drobiazgi. W głowie miałem już obraz fotograficznych szaleństw w nocnym centrum Budapesztu. Zszedłem na parter.
- Nie jedziemy - oznajmiła Rada Starszych. Zakląłem pod nosem.
- Jesteśmy zmęczeni, idziemy spać - kontynuowali Starsi.
Zbulwersowany wróciłem do dwudziestki.
Zanim dotarłem do pokoju, dopadł mnie mały głód. Wróciłem na dół.
W salonie Rada Starszych otwierała pierwszą butelkę czystej.
"Cholerny Alkoholizm. Sam pójdę na Vaci, ot co!"

10:00 PM. Z Motelu Panzio wychodzi trójka nastolatków.
W ślad za nimi podąża dwójka dzieci. Razem przemierzają ciemną ulicę Gyepu, pokrytą dziurawymi i chropowatymi płatami betonu.

Mieliśmy plan - wsiadamy do autobusu i jedziemy do centrum. Małe przybłędy oponowały. Bojąc się nocnego wypadu w obce miasto zmusiły nas do porzucenia naszych zamiarów. Jakby tego było mało, młoda latorośl zaczęła narzekać na uporczywe burczenie w żołądku. Ruszyliśmy więc na poszukiwanie strawy.

3 km dalej znaleźliśmy Jeta. Jak Jet, to hot-dogi. Młodzi nie odpuszczali.
Musieliśmy wejść.

Kto by przypuszczał, że pełni szczęścia można doświadczyć spożywając bułkę z kurczakiem w sosie musztardowym w dobrym towarzystwie, na urokliwych przedmieściach stolicy Węgier?

Po powrocie do Motelu wyszedłem na taras. Zdałem sobie sprawę, że znajdujemy się na dość dużej wysokości względnej. Przede mną rozpościerał się Budapeszt pod karmazynowym niebem. Neony sięgały aż po kres widnokręgu, gdzie rysowały się kształty Wzgórza Gellerta. Z zapatrzenia wyrwał mnie zgrzyt starego klimatyzatora nad moją głową.

Wróciłem do pokoju numer dwadzieścia. Półprzytomny wziąłem prysznic, ustawiłem poranne "Dzień Dobry Polsko" na 6:09.
Zgasiłem światło. A ciepłe powietrze wlewające się przez okno zastępowało mi koc.







Motel Panzio, Part 2.

3 Komentarzy. Skomentuj.:

Anonimowy pisze...

illy jest przepyszna, cieszę się, że nie tylko ja to dostrzegam.
a mój wujek zawsze był wspaniałym prowadzącym:)
PS gdyby to było moje zdjęcie, to inaczej bym je wykadrowała.

Anonimowy pisze...

jestem pod wielkim wrażeniem :)

Unknown pisze...

zafascynowałam się nieskazitelnie;odpłynęłam całkowicie, dzięki Macieju,fajny masz ten styl ;PP ;)) najlepszy pewnie i tak był pokój 20. xD

chcesz nakarmić głodne dziecko, prawda?

licznik.

all copyrights by

Maciej Hachlica